Od zawsze moim marzeniem było wyjęcie olbrzymiego suma na spinning, przez te wszystkie lata jak łowię miałem kilka razy okazje poczuć moc tej ryby na wędce oraz gorycz porażki, bo brania były na sprzęt przygotowany do łowienia o wiele mniejszych ryb. W pamięci do teraz mam sytuacje z pewnego letniego popołudnia gdy na dobrze mi znanych piaszczystych odrzańskich ostrogach chodziłem za kleniem i boleniem. Ustawiłem się na łasze piasku na międzytamiu, woblerka typu "bączek" podawałem za widoczną pod wodą rafkę z dnem pokrytym kamykami i żwirem, przy którymś z rzędu rzucie, miałem takie branie, że nie zapomnę go do śmierci. W miejscu gdzie był mój płytkochodzący woblerek "woda się otworzyła" zobaczyłem olbrzymi pysk i lej na powierzchni, gwałtowne ugięcie wędziska oraz po chwili olbrzymią płetwę ogonową, jak ryba zawracała z przynętą w stronę głównego nurtu rzeki. Żyłka zaczęła mi z niesamowitą prędkością wydobywać się z szpuli kołowrotka a hamulec dosłownie "piszcał", ryba z szaloną prędkością w ciągu kilkunastu sekund "zacumowała" na drugim brzegu odry między głębokimi ostrogami, a ja stałem jak zamurowany przez kilkanaście minut z wędką wygiętą w pałąk. Próbowałem oderwać rybę od dna i zmusić do dalszej walki, ale się nie udało sum na drugim brzegu krążył chwilę w swojej kryjówce, aby po chwili przymurować do dna i zostać w bezruchu. Żyłka była za cienka na taką rybę i musiałem ją urwać, było to jedyne rozwiązanie w tej sytuacji.... Po czymś takim, serce tak szybko mi biło a ręce się trzęsły, że nie miałem już sił aby łowić dalej... sum wygrał ze mną i nawet chyba nie wyczuł tego, że był na wędce.
Innym razem na mocniejszy sandaczowy sprzęt, na kopyto przytrzymane w warkoczu miałem branie, które z początku traktowałem jak zaczep, aby po chwili poczuć "łódź podwodną", która majestatycznie odpływa ode mnie, z piskiem hamulca w kołowrotku. Tym razem walka była bardziej wyrównana, hol już trwał koło 30minut i nawet kilka razy udało mi się rybę podciągnąć do mnie te parę metrów. Myślałem, że walkę już wygram, rybę podholowałem już na te kilka metrów od brzegu i ujrzałem mojego przeciwnika. Sum miał około 1,5m, po tym jak zobaczyłem go przy powierzchni, dostał olbrzymiej siły i z szalonym impetem ruszył w główny nurt, żyłka nie wytrzymała tak gwałtownego odjazdu....
Te dwie sytuację najbardziej mi utkwiły w pamięci, postanowiłem pogrubić sprzęt i zapolować konkretnie na suma, nocne spinningowanie i duże woblery miały mi przynieść sukces. Z relacji klientów w naszym sklepie wędkarskim i tego co wyczytałem w czasopismach wędkarskich, wytypowałem wobler, na który będę łowił. Salmo boxer kolor GT, wersja płycej chodząca, kotwice wymieniłem na o wiele mocniejsze, nawinąłem na kołowrotek wielkość 4000, 135m plecionki "Power pro" o wytrzymałości powyżej 20kg, stosowałem przypon wolframowy w otulinie, długości 50cm i wytrzymałości 20kg.
Co trzecią letnią nockę byłem nad odrą z przedstawionym wyżej sprzętem wędkarskim, kusiły mnie klenie, sandacze i bolenie, ale postanowiłem łowić selektywnie, liczył się dla mnie tylko wąsaty król rzeki. Obławiałem wypłycenia między głębokimi ostrogami oraz odpływy za przelewami, koło 10 nieprzespanych nocy bez brania, już powoli traciłem nadzieje i rozważałem kapitulację oraz wrócenia do łowienia bardziej przyjaznych mi ryb. Postanowiłem, że jadę ostatni raz w tym roku na "sumową nockę" i właśnie ta nocka okazała się szczęśliwa. Wobler równo pracował w ciemnościach za płytkim przelewem, aż tu nagle poczułem tak potężne branie, że o mały włos bym wpadł do wody, ryba chciała mi dosłownie wyrwać wędkę z dłoni. Siła mojej zdobyczy była olbrzymia, na grubszej plecionce toczyłem wyrównaną walkę w kompletnych ciemnościach. Pojechałem na ryby z kolegą, który główkę niżej łowił metodą gruntową, zacząłem krzyczeć do niego aby przyszedł do mnie pomóc przy podebraniu ryby. Sum nie poddawał się i robił bardzo długie odjazdy, wędką trzeszczała wygięta po rękojeść. Koło 20minut trwało zanim zobaczyliśmy suma pod powierzchnią, zapaliłem latarkę czołową i byłem w szoku jakiego "potwora" mam na kiju. Kolega pewnym ruchem chwycił rybę za szczękę i wytaszczył ją na piasek, ręce opadały mi z sił i czułem nie bywałe szczęście, że po tylu latach udało mi się złowić ładnego suma. Pora na fotki, pierwszy raz w życiu miałem problem podnieść rybę do zdjęcia, była bardzo oślizgła i na dodatek bardzo żywotna, nie chciałem jej skrzywdzić, aby w dobrej kondycji wróciła do wody. W końcu udało mi się jakoś chwycić rybę za łeb i część ciężaru jej oprzeć na kolanie, zdjęcie kolega zrobił a rybka z potężnym uderzeniem płetwy ogonowej wróciła do wody. Długość ryby zaznaczyłem na wędzisku, aby na następny dzień w domu zrobić pomiar, miarka pokazała mi 170cm. Jest to nadal moja "życiówka", którą bardzo ciężko będzie mi pobić. Jednak cierpliwość się opłaciła i po raz kolejny woda wynagrodziła moje trudy i te wszystkie nieprzespane noce.
Liczę, że jeszcze kiedyś będzie mi znowu dane poczuć moc tej pięknej ryby, której należy się szczególny szacunek. Uważam, że takie duże sumy powinny być bezwzględnie wypuszczane i traktowane przez wędkarzy jak swoisty "pomnik przyrody". Mam nadzieję, że czytelnicy tego bloga wędkarskiego będą tego samego zdania co ja.
pozdrawiam
Mateusz Z.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz